Jeszcze mieszkając w Krakowie weekendy spędzaliśmy w górach. Beskid Niski, czasem wypad w Bieszczady. Tam było życie! Bułka i pomidor, oranżada w szklanej butelce ze sklepu, butelka mleka od gospodarza, prawdziwy twaróg. Bywaliśmy też nad morzem i nie wiem dlaczego, ale myślałem wtedy, że mieszkanie nad Bałtykiem, czy innego rodzaju dużą wodą musi być cholernie nudne. Może trochę przesadzam, ale przecież ile się można gapić we wodę? D. z góralską, gorącą krwią, ja też pochodzenia raczej górskiego niż nizinnego, więc nawet nie musieliśmy o tym rozmawiać. Raz wystarczyło, że ustaliliśmy - chyba byśmy umarli z nudy, gdyby ktoś nam kazał żyć na równinie, co gorsza nad brzegiem jakiegoś morza.
A tu proszę bardzo - kilka lat później psikus. Na odległym kontynencie, gdzie mieszkamy bliżej nam do Oceanu, niż do centrum miasta! Chwalę sobie to bardzo, bo nic nie działa bardziej kojąco, jak szybka wycieczka na skały i klify pod koniec dnia. Gdy czasu trochę więcej D. snuje swoje małe plany, gdzie to pojedziemy, ile to kilometrów będziemy się przedzierać przez eukaliptusowy busz, by zrobić sobie piknik na skałach i poobserwować Ocean. Co za podróżnicze odwrócenie losu!
D. kieruje się różnymi motywacjami w wyborze miejsc. Czasem jest to polecona destynacja przez innych podróżników, czasem po prostu jakieś zdjęcie przykuje naszą uwagę i podążamy tam sprawdzić, czy jest ładnie. Tym razem myślę, że za sprawą Boba Marley'a trafiliśmy tam, gdzie trafiliśmy, a że słuchamy go weekendami bardzo głośno, czuliśmy się nieco w obowiązku sprawdzić jak wygląda plaża, która w nazwie ma jego nazwisko - Marley Beach.
Dzień, który wybraliśmy na wyprawę nie był słoneczny, niebo zasnute chmurami i kilka dmuchnięć chłodnego wiatru. W takich warunkach wspaniale się spaceruje przez eukaliptusowy las.
Dziki i bez oznak działalności człowieka szlak rozpoczął się z Bundeena Rd, gdzie zostawiliśmy samochód. Najpierw ściółka i krzaki potem coraz więcej skał. Jak się okazało droga, przy której zaparkowaliśmy samochód była usytułowana dość wysoko, bo szlak zaczął nas sprowadzać w dół. Kilka skalnych półek, wysokie trawy i dużo błota. To trasa na którą są potrzebne dobre, wysokie buty oraz dużo wody, bo pomimo słońca schowanego za chmurami było jakoś nienanturalnie gęsto i lepko. Później dopiero zaczęliśmy żałować, że zlekceważyliśmy pogodę nie zabierając kremu przeciwsłonecznego. Przecież nie ma słońca - pomyślałem. Tak właśnie myślą żółtodzioby, co to jeszcze nie wiedzą, co znaczy australijskie słońce w pochmurny dzień!
Wreszcie dotarliśmy do końca szlaku, który wyprowadził nas na skaliste wybrzeże. Tu był czas na odpoczynek i czerpanie z niezwykle odświeżającej bryzy, którą wściekły w tym dniu Ocean, pluł w kierunku lądu. D. została bliżej wydm a ja podszedłem zobaczyć z jak wielkimi falami mamy do czynienia. Zrozumiałem od razu dlaczego to miejsce jest uważane za jedno z najniebezpieczniejszych miejsc do pływania w Royal National Park. Tu nawet chłop ze stali z najlepszą deską surfingową na świecie (też ze stali) zostałby zmieciony przez falę, prąd przeciągnąłby go po dnie i wyrzucił parę dni później jak kukłę. Jeśli nie to, to napewno jeden z rekinów wziąłby sobie kęsa. Najpierw z prawego uda, potem z lewego, a na deser odgrysłby pewnie tyłek.
Nie dziękuję, dziś zostaję na brzegu. Obserwując z jak wielką siłą woda wali w skały doznałem podobnego uczucia jakie miałem na Vanuatu. Obserwowałem wtedy strzępy lawy wielkości autobusu wyrzucane ze świstem w górę. Były prawie na wyciągnięcie ręki. Czułem się wtedy raczej nieważny. Tym razem, na tej plaży, poza hukiem fal, niemal słyszałem jak Ocean do mnie mówi. Walił przy tym spienioną pięścią tuż u mych stóp prawie tak mocno, że skały drżały. - Myślisz, że jesteś wielki? Myślisz, że jesteś wyjątkowy? No więc powtórz jeszcze raz to, co opowiadasz wszystkim dookoła chłopczyku...
Wspaniałe zdjęcia! To coś trochę innego, ale sam mieszkam niedaleko Pilicy i bardzo mi się to podoba.
OdpowiedzUsuńdziękujemy :) Australia jest bardzo fotogeniczna, pozdrawiamy
Usuń