Translate

piątek, 11 grudnia 2015

pocztówka z kraju



Pół roku temu byłem z D. na innej planecie. Byliśmy z wizytą w Polsce. Minęło wówczas dwa lata od kiedy ostatni raz widzieliśmy się z bliskimi. Trudno nazwać to powrotem. Była to raczej serdeczna podróż do pięknego kraju i pięknych bliskich nam ludzi. Znaleźliśmy się w dość nietypowym położeniu, którego nie bylibyśmy w stanie sobie wyobrazić jakieś trzy lata temu. Sytuacja, w której odwiedzamy rodzinny kraj patrząc na niego z nieco innej perspektywy. Trochę jak turyści, trochę jak podróżnicy, trochę jakby przejazdem.  Efekt świeżości. To nie ekran telewizora. Obraz jest dotykalny, wszystko jest piękne. Wciąż czujemy się swobodnie.

Pierwszymi kwiatami, które D. zaczęła fotografować były maki. Wiąże się z nimi nasza wspólna historia, która rozpoczęła się dziesięć lat temu i trwa do dziś. Daleka wieś dziadków, tysiące maków porastające okoliczne pola. Tym razem znów odwiedziliśmy to miejsce. Dziewicze, niedotknięte miejskim pędem. W sadzie ule. Nie ma już dziadka, który zająłby się pasieką. Pszczoły pozostały. Pierwszy w tym roku miód wyśmienity jak zawsze przywołał odległe wspomnienia. Babcia płacząc na pożegnanie pakowała do naszej torby dwa słoiki. Trudno było jej wytłumaczyć, że raczej nie będziemy mogli zabrać tego miodu na pokład samolotu wracając do Australii. Ona uparcie przekonywała, że na pewno coś wymyślimy. - A nie możecie pojechać autobusem? - pytała nieświadoma do końca jak daleko od siebie mieszkamy. 
Domowa pizza z piekarnika mamy, która jest naszą tradycją na każdy przyjazd. Długie rozmowy w kuchni i w dzikim ogrodzie za domem. Tylko wtedy kawa ''po turecku'' smakuje tak wyjątkowo. Jedyne w swoim rodzaju pierogi u drugiej mamy. Potem łuskanie słonecznika. Te małe rytuały, które sprawiają, że czujemy się dobrze i wszystko choćby na chwilę jest takie, jak było kiedyś. 
Kraków cały czas piękny, choć nieco deszczowy. Skurczył się nieco. Niektóre miejsca jak fotografia pozostały takie, jak je zapamiętaliśmy.
Wizyta u przyjaciół. Tych prawdziwych, z którymi wcale nie trzeba wymieniać uprzejmości przez telefon, czy na facebooku. To jest właśnie miara tej przyjaźni. Choćbyśmy się nie widzieli lata, to myślę, że nasi Przyjaciele przyjęliby nas z taką samą serdecznością i dobrocią. Nie musimy snuć wielkich opowieści o przygodach i wojażach przy stole. Wystarczy jak wspólnie pieczemy ciasto, obieramy owoce, jemy śniadanie... Potrafimy milczeć we własnym towarzystwie, w tym milczeniu odnajdywać przyjemność z bycia ze sobą po prostu.
Do tego odnowiona przyjaźń po ponad 10 latach! Towarzyszyłem D. podczas tego spotkania. Widziałem błysk w oczach, śmiech. plany na przyszłość. Nie mogłem uwierzyć, że nie widziały się tyle lat...

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)