Translate

wtorek, 1 maja 2018

niebieski basen i lodowiec


Wciąż pijani zapachem powietrza, mieszaniną wilgoci, mchu z mroźną bryzą wodospadu wyszliśmy ze szlaku na parking. Chwilę nam zajęło, zanim z powrotem odnaleźliśmy się w przestrzeni. Wtem podjechał samochód. Za kierownicą chłopak, z boku siedzi dziewczyna. - Byliście zobaczyć Blue Pool? - Byliśmy. - Opłaca się parkować tu samochód, by iść go zobaczyć?- zapytała.
Automatycznie przytaknęliśmy. Chwilę potem gdy już mieliśmy odjeżdżać dziwna fala wzburzenia napłynęła do mojej głowy. Milionom ludzi na świecie nigdy nie będzie dane zobaczyć pięknych miejsc, nigdy nie wyjadą poza miejsce, w którym się urodzili - zapominając o tym zapominamy jakimi jesteśmy szczęściarzami. Następnym razem dziewczyno, gdy cię spotkam gdzieś w świecie przypomnę ci o tym na pewno. Odpaliłem samochód. Do Franz Josef Glacier pozostało nam zaledwie kilkanaście kilometrów.








Nie lubię zimna. Zimno jest bez sensu. Z taką myślą w głowie ruszyliśmy w stronę lodowca - miejsca bardzo reklamowanego przez wielbicieli alpejskich klimatów. Nigdy nie jeździłem na nartach, ze śniegu i lodu nie miałem w życiu pożytku. Nic poza zimnem i chlapą w butach nie kojarzy mi się gdy myślałem o lodzie i śniegu jaki znałem dotychczas z Polski. Jednak lodowiec to musi być coś innego - uparcie przekonywałem siebie w myślach. 
Chyba matka natura usłyszała moje myśli i w sekretnym planie przekonania mnie postanowiła nam zrobić niespodziankę w postaci przepięknej pogody; lekkiej bryzy i ostrego słońca. Nie jestem kapryśny więc dałem się przekonać szybko i gdy tylko przystawaliśmy, by D. mogła zrobić kilka zdjęć wdychałem powietrze mocno i głęboko karmiąc oczy widokiem jeszcze jeszcze mocniej. Dojechaliśmy na parking, z którego ruszymy w kierunku lodowca. Maja z radością wyskoczyła z samochodu, ledwo zdążyliśmy założyć jej czapkę. 
Podekscytowana grupa Francuzów najwyraźniej uciekających przed troskami w Europie szukając wytchnienia w górskiej aurze szykowała buty, w których możnaby zdobywać co najmniej dachy świata. Z zaparkowanego nieopodal campera wysypał się zaspany chłopak z dziewczyną, by skostniałymi palcami odpalić maszynkę do kawy przed ruszeniem na szlak. 
Chłód górskiego poranka i Maja, jakby nakręcona sprężyną zmuszały nas do żwawych ruchów. Przy każdym oddechu z ust wydobywała się para przypominając nam chłodne, jesienne poranki w Polsce. Tak naprawdę było jakieś 10 st C. czyli nic strasznego, ale moje wygrzane po australijskim lecie ciało musiało się nieco dłużej aklimatyzować. 
Maja narzuciła tempo pod górkę i już po chwili czapka nie była potrzebna. Szlak początkowo poprowadził nas przez gęsty las i już po godzinie przestrzeń się otworzyła. Nagle zdaliśmy sobie sprawę ze skali miejsca. Spojrzałem w górę. Skalne zbocza, które z oddali wydawały się nie robić wrażenia teraz jakby szukając zaczepki pytały nas, malutkich ludzików - i co teraz? Nic nie powiedziałem. Z przodu mała kosmitka maszerowała żwawo do przodu nie robiąc sobie nic z tej ogromnej dysproporcji. Pewnie w swojej głowie odpowiedziała skałom - i nic - przyspieszając małe kroczki dalej w kierunku lodowca, który bielił się w dali przed nami. 
W oddali śmigłowce o wielkości kropek znikały gdzieś w przestrzeni dostarczając śmiałków na sam szczyt w mgnieniu oka. My zaś po dwóch godzinach dotarliśmy do końca szlaku. U podnóża białej czapy zaczynał się górski strumień niosący bryły lodu wielkości szafek. Moje oczy z niepowodzeniem uparcie szukały jakiegoś punktu odniesienia, by właściwie ocenić skalę. Nie można podejść jeszcze bliżej, bo mogłoby się to skończyć tragicznie - o czym informowały tablice przy szlaku. Kilkoro śmiałków, którzy dali się zwieść temu pięknu nie wróciło do domu. Lodowiec wygląda spokojnie. Jest cicho. Jednak wystarczy się rozejrzeć, by zobaczyć z jaką siłą od lat pruje bez hamulców skalny krajobraz powalając na kolana skalne zbocza i niosąc głazy dalej niż cokolwiek innego w naturze. Zachwycony tą myślą wtopiłem się niemal w kamień, na którym przysiadłem, by odpocząć. D. z aparatem próbuje znaleźć szerokie ujęcie, by uchwycić jak najwięcej. Sięgając po butelkę wody spojrzałem w dół. Mała kosmitka ułożyła się wygodnie wspierając się o plecak i postanowiła sobie uciąć drzemkę. 





1 komentarz:

  1. Śliczne miejsce bardzo zazdroszczę, ja żebym mogła podziwiać takie miejsca na swoje oczy musiałabym dostać pożyczka z żyrantem online ahh. Można tylko pomarzyć :)

    OdpowiedzUsuń

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)