Translate

wtorek, 9 stycznia 2018

Najgorsza plaża w Australii?


Po raz drugi kierujemy się do Melbourne. Poprzednim razem deszcz nieco popsuł nam plany i po krótkiej wizycie w centrum miasta pozostał nam nieco gorzki smak i niedosyt. Tym razem słońce nam sprzyja. Nawet za bardzo, bo na kolejnym odcinku świątecznego roadtripa znaleźliśmy się w samym środku australijskiej fali upałów! 

Australia w czasie świątecznym przypomina ludzką masę podróżującą we wszystkich kierunkach, byle dalej od miast i większych skupisk.  Melbourne w naszym rozkładzie jazdy było swego rodzaju półmetkiem, gdzie mieliśmy nadzieję podładować akumulatory i odwiedzić miejsca, których nie udało nam się zobaczyć poprzednim razem. Dotychczasowa jazda kilka dni z rzędu z małą kosmitką na pokładzie i buszmeńskie obozowanie nieco nas wymęczyło. Jak nigdy wcześniej, pragnęliśmy kilku nocy po prostu w cywilizacji. 
Tym razem do aglomeracji mieliśmy wjechać od wschodu. Kilkaset kilometrów wcześniej D. wyciągnęła mały kajecik, w którym miała spisanych kilka pomysłów.  Oznajmiła, że zanim wjedziemy do serca Melbourne zobaczymy po drodze jedną z najpopularniejszych plaż okolicy. Plaża, która jest tak popularna, że podobno rozpisują się o niej międzynarodowe przewodniki. Zdjęcia kolorowych domków plażowych z desek - to podobno ikony lokalnej kultury hipsterów. No dobrze, pojedźmy więc i zobaczmy. 
Zapowiadana od kilku dni fala upałów właśnie ma swoją kulminację. W sumie to dobrze, bo będzie przyjemnie posiedzieć na plaży tuż zanim zgubimy się w brzuchu wielkiego miasta. Zniecierpliwiona Maja nie może się doczekać orzeźwiającej kąpieli, którą obiecujemy jej od samego rana.  Tymczasem siedząc w klimatyzowanej puszce samochodu pokonujemy kolejne kilometry palącego asfaltu. 
D. coraz bardziej wprowadzała mnie w ciekawostki o plaży Brighton i jej okolicach. Drewniane budki plażowe zamykanymi na kłódkę, zbite z kolorowych desek przyciągają plażowiczów z całego świata. Fotka obok jednego z nich to niezaprzeczalnie modny dowód na pobyt w Melbourne. Jakaś niewidzialna siła przyciąga tam ludzi jak magnes do tego stopnia, że ceny tych przybytków, w których zwykle trzyma się ręcznik i gatki, sięgają na aukcjach do 150 tys. dolarów. Tak, tak. 150 tys. dolarów! Spojrzałem na D. porozumiewawczo. Kraj do góry nogami to i w głowach łatwiej się przewraca - pomyślałem.  Coś naprawdę magicznego musi być w tej plaży, skoro ludzie są skłonni wydać fortunę za taką szopę. To tylko pobudziło moją ciekawość. Maja siedząca z tyłu słyszała nasze rozmowy, z których nic sobie nie robiła. Ją po prostu interesowała orzeźwiająca woda. Bez ustanku powtarzała niedawno poznane słówko, z wydźwiękiem pytania oczywiście; plaża?, plaża?, plaża?...
Zaparkowaliśmy na jednej z bardziej oddalonych uliczek od głównej promenady. Z zaparkowaniem nieco bliżej nie ma mowy, bo miejsca nie ma nawet na rower. Krótki spacer chodnikiem. Nagle dwóch zagubionych i nawyraźniej głodnych backpakersów bez koszulek pyta o drogę. Niestety nie umiałem im pomóc, bo też jestem nowy w okolicy. Szybko poszli pytać dalej. Zeszliśmy promenadą w dół i oto naszym oczom ukazały się... Krupówki! Tak właśnie Kruupówki, tyle tylko, że w Australii i do tego na plaży. Azjaci ubrani nieadekwatnie do czterdziestostopniowej temperatury podekscytowani pstrykają fotki nawet ziarenkom piasku. Piasku, który przypominał obsikaną  osiedlową piaskownicę. Jakiś facet wszedł z leżakiem do wody i leży w tym leżaku. Dalej dwie nastolatki najwyraźniej z australijskiej prowincji prężą się ostro, by poderwać siedzących obok chłopaków zakochanych po uszy we własnych bicepsach. Po lewej kolejka do pstryknięcia obowiązkowej fotki przed drewnianym domkiem. Ten piasek to śnieg, a ten domek to ten szemrany góral przebrany za niedźwiedzia. Stałem tak skwaszony rozglądając się dookoła. Może to upał - pomyślałem. Może kilka godzin za kierownicą odbiło mi się na psychice? Spojrzałem na D., która bez słów dała mi do zrozumienia, że podziela mój entuzjazm. Odeszliśmy nieco dalej, by pozwolić się ochłodzić w wodzie Mai, potem z powrotem do samochodu i w kierunku miasta. Chyba potrzebuję porządnej kawy - powiedziałem do D.   - Chyba wiem, jaki tytuł będzie miał twój wpis o tym miejscu - odpowiedziała i wybuchliśmy śmiechem. 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)