Od jakiegoś czasu oszczędzamy kilka dolarów na bateriach do budzika. Chodzi o to, że wogóle go nie używamy. NIepotrzebujemy. Mamy Ją. Poprzedniej nocy kładąc się spać także nie musieliśmy nastawiać budzika. Pamiętam, że było jeszcze ciemno. Kosmitka, która z nami mieszka od 9. miesięcy domagała się śniadania. Dla nas szybka kawa i ruszamy.
Po raz pierwszy we troje mieliśmy się zapuścić tak daleko, a jednocześnie wystarczająco blisko, by szybko wrócić w razie potrzeby. W planie kampowanie pod gwiazdami w Crowdy Bay National Park prawie 400 km od domu. Dla naszej trójki to duży sprawdzian na pierwszym wspólnym kampingu.
Maja lubi zasypiać w samochodzie, podróżowanie z nią to prawdziwa przyjemność. Już kilka godzin później dotarliśmy do celu. Podróż przebiegła bardzo płynnie.
Kamping, na którym się zatrzymaliśmy od razu zainteresował małą. Wszystko było dla niej bardzo nowe. Po kilku minutach rozbiliśmy namiot i pozwoliliśmy jej eksplorować otoczenie na całego.Poźniej wyruszymy na szlak. Z mapy wynikało, że będzie to trzygodzinna przeprawa brzegiem skalistych klifow prowadąaca po części przez busz. Po szybkim przepakowaniu byliśmy gotowi do drogi. Maja szybko wtuliła się w D. ucinając sobie popołudniową drzemkę. Gdy usadowiła się wygodnie w nosidle byliśmy gotowi do drogi.
Już po kilku minutach wdrapaliśmy się na pierwsze wzniesienie. Za plecami zobaczyliśmy niewielki kwadrat wcięty w busz, który przylegał do plaży. Przepiekna panorama zdradzająca prawdziwą lokację naszego kampingu.
Przed nami kolejne wzniesienie, z którego mogliśmy zobaczyć Trzech Braci - trzy wierzchołki wzniesień, które noszą swoją nazwę upamietniając aborygeńską legendę. Pośród tych wzgórz żyła czarownica, która zwabiła dwóch najstarszych braci powracających do domu. Później o ich tragicznym losie dowiedział się najmłodszy brat, który rozprawił się ze złą wiedźmą po czym z rozpaczy po dwóch braciach skoczył z klifu w przepaść....
Tymczasem D. z Mają narzuciły poważne tempo. Gdzieś w połowie trasy, w dole zaczęła się wyłaniać ciekawa struktura. Wyglądało to na skalisty klif nieco oderwany od stałego lądu z niemal idealnie płaską powierzchnią porośniętą trawą. Tak, jakby ktoś to coś przd chwilą postawił przed nami, by jeszcze bardziej nam się podobało. Pewnie też po to, by nas skusić. By tam dotrzeć trzeba pokonać dość strome zejście prowadzące poza szlakiem. Zaczęlliśmy powoli schodzić po zboczu, stawiając buty tam, gdzie można było rozpoznać ślady poprzednich śmiałków. Po kilku minutach byliśmy już w dole. Tuż pod nami wściekłe fale oceanu wyrzeźbiły coś na kształt skalnego tunelu. Poczuliśmy się jak trzy mrówki.
Dźwięk wybuchających fal tuż pod stopami niemal trząsł skalną podstawą. Ocean wtórujacy dookoła zdawał się usypiać Maję jeszcze mocniej. Założe się, że na planecie, z której do nas przyleciała musi być też jakiś ocean.
Maja dalej śpi, wracamy na szlak. Przed nami kilka sromych podejść, bryza z fal uderzających o krawędzie urwiska. Powietrze czyste, świeże. Widok. Wspinąjac się z powrotem widzę nas oczami wyobraźni. Zboczyć ze szlaku to chyba nasze firmowe zagranie w życiu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)