Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, wybraliśmy się na zwiedzanie kolejnych południowych części stanu NSW. Miała to być przyjemna wycieczka. Przerodziła się w baśniową wyprawę, podczas której wyobraźnia szła o kilka kroków przed nami.
Gdy tylko weszliśmy na szlak w Bournda National Park nasze tempo nieco zmalało. D. zatrzymywała się co chwilę, by uważniej przyjrzeć się niemal każdemu szczegółowi. Już po kilku minutach tuż pod naszymi butami konar, który nagle zaczął się poruszać. Czarny, długi kształt okazał się być wylegującym się w słońcu wężem, który wystraszony popełzał w swoją stronę. Dopiero gdy zniknął w krzakach zdaliśmy sobie sprawę jak blisko było, by doszło być może do dość nieprzyjemnego dla nas spotkania. Krok za krokiem brnęliśmy dalej w gęstwinę, zrobiło się coraz ciemniej. Niebo przebijało się ponad głowami coraz rzadziej. Gdy była okazja, by sprawdzić z której strony znajduje się słońce dostrzegaliśmy gęste pajęczyny a na nich tłuste pająki wyczekujące swoich ofiar. A co by było, gdyby za chwilę z gęstwiny wyłonił się wielki jak z kart baśni król pająków. W tej sytuacji dotarcie do skalnego prześwitu wydawało się ratunkiem. Niby dwoje dorosłych ludzi na wycieczce, ale uwierzcie, że uzbrojeni w taką wyobraźnię ledwo uszliśmy z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)