Kiedy się mieszka w Australii a Ocean nie skąpi pomysłów to przychodzą mi do głowy różne sposoby korzystania z jego uroków. Do tej pory tylko wędkowałem - z fatalnym skutkiem, bowiem za każdym razem przekonywałem D., że tym razem na pewno coś złowię. Wracałem z pustymi rękami. Wreszcie po dwóch latach porażek moja wędkarska karta losu się odwróciła. Na dwa dni zaledwie. Potrzebujemy zajęcia które pochłonie nas wspólnie - pomyślałem wtedy. Jest pewien sport wodny, który wiąże się z podróżami, jest dość ekstremalny i bardzo piękny, a o którym D. marzyła skrycie od dawna. Jest tylko jedna podstawowa kwestia - trzeba być za pan brat z nie zawsze ciepłą wodą.
Aby się wprawić potrzebna mi więc pierwsza kąpiel w Oceanie, ot co! - pomyślałem sobie. Wszystko miało się stać podczas długiego wielkanocnego weekendu, 450 km na południe od Sydney. Mało tego, na tej półkuli, podróżując w dół na trzeba się liczyć z coraz to chłodniejszym klimatem...
Oczywiście tylko my ze wszystkich kampowiczów nie otrzymaliśmy numeru rezerwacji. Kiedy upatrzyłem niezłe miejsce w znacznej odległości od australijskich rodzin, które zjeżdżały się kilkoma pojazdami terenowymi na raz, miły pan z Cambery (stolica Australii) poinformował nas, że miejsce, które sobie upatrzyliśmy należy już do jego przyjaciela. Jak przystało na profesjonalizm w wydaniu australijskim nagle w tej zielonej głuszy pojawia się uśmiechnięty strażnik z pomocą w rozwiązaniu sytuacji. W ramach rekompensaty zaproponował nam wybór spośród miejsc wyjątkowo prywatnych i ustronnych. Do tego sterta drewna na ognisko na koszt Bournda National Park*. Wybraliśmy miejsce zaledwie 100 metrów od słonego jeziora (z którego przez następne przez trzy dni wyciągałem rybę za rybą) i zaledwie 5 minut od Hobart Beach - szerokiej plaży, gdzie nie trzeba się z nikim dzielić nieokiełznaną przestrzenią. Świetny początek. Kawałek lasu deszczowego przez kilka dni na wyłączność w towarzystwie płochliwych kangurów, ciekawskich jaszczurów i nie bojących się ogniska posumów.Aby się wprawić potrzebna mi więc pierwsza kąpiel w Oceanie, ot co! - pomyślałem sobie. Wszystko miało się stać podczas długiego wielkanocnego weekendu, 450 km na południe od Sydney. Mało tego, na tej półkuli, podróżując w dół na trzeba się liczyć z coraz to chłodniejszym klimatem...
Następnego dnia ruszyliśmy na szlak dookoła laguny przebiegający przez Bournda Island. Czułem się nieco jak w dniu wizyty u dentysty - no bo jak tu ot tak, po prostu wskoczyć do wody, która nie jest fijijską laguną z plakatu? Po kilku godzinach kluczenia po lesie dotarliśmy do wyspy. Podczas niskiej fali można się na nią dostać niemal suchą stopą. Ściągnąłem koszulkę a moje blade ciało odbijało światło zapewne dając sygnały pomagające w nawigacji statkom na horyzoncie. Pierwszy moment w spienionych falach był dość orzeźwiający. Na razie tylko do kolan, bo jak jest tylko do kolan to zawsze można jeszcze zawrócić. Powoli, prawie na palcach wchodziłem coraz głęiej. Milimetr po milimetrze coraz bliżej horyzontu. Gdy woda sięgnęła pachwin zaczął się moment, który jest trudny dla każdego mężczyzny. Czy wytrzymam? Przecież muszę się przełamać. Albo może jutro? - biłem się z myślami. Buch! Słona fala, zakryła mnie całkowicie. Zdaje się, że Ocean stracił cierpliwość. Po kilku chwilach moje blade ciało przyzwyczaiło się do wody, która okazywała się coraz bardziej znośna. Podskakiwałem jak dzieciak zagarniając wodę ramionami. - Chyba poradzę sobie, nie jest najgorzej! - krzyczałem podekscytowany w kierunku D, która siedziała na rozgrzanych skałach. Ta zauroczona otoczeniem, wpatrzona w dal mało zwracała na mnie uwagę.
*Bournda National Park znajduje się w południowo-wschodniej części stanu NSW, około 450 km na południe od Sydney. Obejmuje obszar 2654 ha wraz ze słonym jeziorem Wallagot i kilkoma przepięknymi miejscami do pieszych wędrówek. Mikroklimat miejsca i las deszczowy sprawiają, że park słynie z dostępności dzikiej przyrody i wielu okazów ptaków. Jest też alternatywną destynacją surferów poszukujących plaż pustych po horyzont, na których każda fala jest na wyłączność.
Akurat Australia nigdy nie była na mojej liście podróży marzeń. Nawet kiedy zamieszkała tam moja siostra. Ale zdjęcia które tu oglądam mogą to zmienić:) Piękne relacje! Zaglądam i inspiruję się od jakiegoś czasu:)
OdpowiedzUsuńbardzo nam miło :), pozdrawiamy :)
Usuń