Translate

niedziela, 12 lipca 2015

przy granicy z Pakistanem



Pierwszym krajem, który odwiedziłem była Czechosłowacja. Jest to zdanie prawdziwe, są świadkowie, są też zdjęcia. Było to na wycieczce szkolnej, gdy wraz z kilkoma łobuzami zboczyliśmy z górskiego szlaku, by tuż za biało-czerwonym słupkiem postawić krok na obcej ziemi. Kilkanaście lat później postanowiliśmy z D. wychylić głowę zza odrutowanego ogrodzenia po stronie indyjskiej, by zobaczyć jak wygląda kawałek Pakistanu.




W upalną noc przed wyjazdem na przejście graniczne Wagah z Pakistanem włóczyłem się po ulicach Amristaru szukając nie wiadomo czego. Nie znalazłem. Zakurzone ulice rozświetlały setki lampek, co dodawało miastu nieco świątecznego blasku. W dali błyszczały złote kopuły najświętszego miejsca Shikhów. 
D. została w hotelu organizując nasz ekwipunek na następny dzień. Pomyślałem, że zrobię jej niespodziankę i zjawię się z kubkiem chłodnego lassi. Nagle gdzieś pomiędzy straganami minął mnie młody człowiek nachylając się nad moim uchem. "Wypierdalaj z mojego kraju" – powiedział półszeptem. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie co usłyszałem. Zdaje się, że w tym przygranicznym rejonie nie za bardzo lubią obcych. Wróciłem do D. bez lassi.




Już następnego dnia ściśnięci w terenówce sunęliśmy zygzakiem w kierunku Pakistanu. Wozy rolnicze, motocykle, ciężarówki. Wszystko, co ma koła i posuwa się do przodu jedzie po tej samej autostradzie. Tymczasem kierowca na pełnej prędkości serwuje nam manewry wyprzedzania godne filmu sensacyjnego z wczesnym Sylwestrem Stallone. Horyzont wsysał powoli przydymione słońce a kurz i spaliny zmieszane z zapachem wędzonej na ognisku kukurydzy wskazywał, że zbliżamy się do przygranicznego parkingu.

Dalej nie pojedziemy, do granicy musicie iść pieszo. Nie zapomnijcie paszportów – rzucił kierowca wskazując jakiś obdrapany budynek pod którym mieliśmy się później spotkać. Już po kilkuset metrach pierwszy punkt kontrolny. Można mieć ze sobą tylko butelkę wody. Kilkaset metrów dalej kolejna kontrola. Zaczęło się robić nieco surrealistycznie. Z głośników nagranie nawołujące do raportowania wszelkich antypaństwowych (antyindyjskich) zachowań, tuż obok gniazda karabinów maszynowych i kolejka setek ludzi ciągnących w kierunku przejścia. Wszyscy się śpieszą, by zdążyć zobaczyć ceremonię zamknięcia przejścia granicznego pomiędzy Indiami a Pakistanem.




Na trybunach tłum wybuchający wiwatem na każdy znak wodzireja. Rośli mundurowi z czerwonymi grzebieniami na turbanach dumnie prężą piersi w przedziwnym marszu o kroku podobnym do tańca cha-cha. Z głośników jakieś piskliwe zawodzenie kuje w uszy. Po drugiej stronie metalowej bramy analogiczna sytuacja, z tym, że mniej bogata. Fascynacja własna kulturą, własnym krajem od razu rzuciła się w oczy. Niezależnie od kasty, czy ubioru Hindusi na trybunach równie głośno skandują śpiewne hasła.

Gdzieś w dali betonowy łuk symbolizujący bramę wjazdowa do ich kraju. Na nim dwie flagi, przy których wartę pełną uzbrojeni żołnierze. Na środku wielki portret Ghandiego, z którego uczyniono żywy symbol. Ciekawe tylko, czy byłby on dumny z tej fety zamykania granicy pomiędzy dwoma krajami, która odbywa się tu codziennie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)