Translate

piątek, 4 stycznia 2013

Proszę Pani, kto by pomyślał....


Był jesienny, deszczowy poranek. Chwilę po pierwszym dzwonku z podwiniętymi palcami w mokrych skarpetkach rachowałem szanse na to, że moje nazwisko przerwie jednostajne bzyczenie lamp rozświetlających klasę. Za plecami Pani Żaby w peruce czekała mapa fizyczna świata. Za chwilę Żaba wylosuje numerek z dziennika. Jeśli wylosuje trzynastkę, to będę w kłopotach. Rów Mariański, Góry Smocze, klimat w RPA, czy Kordyliera Centralna? No właśnie, Kordyliera...


Scenka "lekcja geografii" wróciła  po kilkunastu latach jak smak zapomnianych lodów z dzieciństwa, podczas studiowania kolejnej mapy. Od jakiegoś czasu bardziej ufamy własnym wyborom niż przewodnikom. Dorota wskazuje  palcem miejsce i po prostu tam jedziemy. Tym razem była to mapa Filipin, które zwykle kojarzą się z plażami. My filipińską przygodę zaczęliśmy więc od gór w północnej części Luzonu.


Górale z Luzonu to lud znany z obcinania głów, czym się parał jeszcze 60 lat temu. Nawet podczas okupacji japońskiej dali się poznać, jako niezłomni wojownicy. Niska, przysadzista postać z podniesioną maczetą była najstraszniejszym koszmarem, lub ostatnim widokiem jaki mógł zobaczyć japoński żołnierz przed śmiercią. Górale z północnego Luzonu obcinali głowy niemal "na śniadanie". Mężczyzna nie mógł posiąść kobiety, nim nie obciął komuś głowy. Do dziś w niektórych wsiach jedzą psie mięso które pozwala zachować energię.


Tom był pierwszym człowiekiem jakiego spotkaliśmy w paśmie Kordyliery Centralnej. Doświadczyliśmy niepokojącego uczucia, gdy zobaczyliśmy prawie bezzębne dziąsła tego chłopaka w naszym wieku. Od czerwonej miazgi tytoniowej, którą ciągle spluwają ich usta wyglądają, jakby przed chwilą pili krew. Tom udzielił nam kilku wskazówek na temat Ryżowych Tarasów w Banaue i Batad oraz ogólnych zasad poruszania się po ich górach. Udając się w kierunku bazy kwaterunkowej miałem nieodparte wrażenie, że Tom, potomek obcinaczy głów, dobędzie noża i zafunduje sobie dwie nowe głowy. Tym razem z Polski.


Poranek w Banaue zapowiadał się obiecująco. Słońce nieśmiało przebijało się przez chmury. Próbowaliśmy wykorzystać promienie, by wysuszyć nieco zawilgocone buty przed wyprawą w góry. Spakowaliśmy ekwipunek i ruszyliśmy na szlak z Banaue do Batad - wsi położonej 1100 m. n. p. m., do której nie prowadzi żadna przejezdna droga.



Widoki soczystych, zielonych wzgórz powaliły nas dosłownie na kolana. Chmury toczące się po szczytach i grzbietach dawały nieodparte wrażenie, że jesteśmy w jakiejś magicznej krainie. Krainie pięknej i strasznej zarazem, gdzie logika i zdrowy rozsadek przegrały z magią i ludowymi zaklęciami. Po trzech godzinach wspinaczki dotarliśmy do przełęczy. Zostawiając za sobą Banaue zaczęliśmy zejście w kierunku Batad. 


Na tej trasie można spotkań mieszkańców wioski, który na barkach i głowach donoszą zaopatrzenie do swoich domów; kurczaki, buty, żarówki... Górska, rześka wilgoć zaczęła dawać się nam we znaki, lecz szybko o wszystkim zapomnieliśmy, gdy dotarliśmy na miejsce.


Wieś Batad powitała nas na przemian deszczem i słońcem. Widok roztaczający się na tamtejsze Ryżowe Tarasy rzeczywiście wart jest każdej kropli deszczu, która na nas spadła. Usiedliśmy więc przy kubku gorącej kawy podziwiając niezwykłą rolniczo-inżynierską konstrukcję, która liczy sobie ponad 2 tys. lat. Wspólnie zgodziliśmy się, że żadne zdjęcie, które do tej pory widzieliśmy nie oddaje tej głębi przestrzeni. Przestrzeń, to ona tu robi największe wrażenie. Kordyliera Centralna? Droga Pani od Geografii, kto by pomyślał....


1 komentarz:

  1. Jakże piękne są te widoki, zieleń, przestrzeń i te wspaniałe tarasy ryżowe...Michał byłby w siódmym niebie patrząc jak rośnie ryż (ha,ha)

    OdpowiedzUsuń

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)