Translate

czwartek, 17 kwietnia 2014

It's looks like... Zanzibar

Opętani mitami szukamy obrazów, smaków i zapachów, które sprawą, że wyimaginowany klucz trafi do odpowiedniej dziurki. Po usłyszeniu kilku klików klucz się obróci otwierając pudełeczko schowane głęboko w głowie. Blue Lagoon na fijijskiej wyspie XXX było kluczem, który otworzył pudełko z napisem... Zanzibar.


Od momentu, gdy postawiliśmy stopy na kredowo-aksamitnym piasku, po ostatnią chwilę, gdy żegnaliśmy wyspę kładącą się spać za horyzontem – nie mogliśmy odeprzeć wrażenia, że jesteśmy na Zanzibarze. Na Zanzibarze, w którym jeszcze nie byliśmy.



Rozsypująca się szopa, kilka krzeseł, stoliki, suchy ryż i trochę sosu, który przygotowała Emma. Tu nie ma przywilejów. Jemy to, co nasi gospodarze. Jemy to, co jest dostępne w kuchni. Kobieta w wieku, który niezwykle trudno określić. Przyglądała się nam z ogromną ciekawością chwiejąc się nieco z prawej do lewej. Mówiła bardzo wolno i długo wypowiadała każdy wyraz. Do tego szczególna mimika twarzy, białe zęby i białe białka oczu. Nie mogłem odeprzeć wrażenia, że nasza gospodyni jest na głębokim, heroinowym haju. Dopiero kilka następnych dni i baczne obserwacje D. przyniosły odpowiedź. Szczególne zachowanie Emmy wynikało z różnic kulturowych, nieśmiałości i wstydu w kontaktach z białym człowiekiem.
W drzwiach kuchni pojawił się jej mąż. Facet być może w moim wieku wyglądał na bardziej oswojonego z rzeczywistością. Po krótkim powitaniu zapytał; - Łowisz? Jeśli tak, to jutro ruszamy w morze, może będziemy mieli szczęście i złapiemy coś na obiad.


Domek, w którym zamieszkaliśmy był najprostszym przybytkiem, w jakim przyszło nam spać w ciągu naszych dotychczasowych podróży. Ściany z liści palmy, łóżko i dziurawa moskitiera. O prądzie nie ma mowy, prysznic i pitna woda tylko wtedy, gdy łaskawy deszcz napełni zbiorniki.
Jaskrawość światła w tym miejscu jest dojmująca. Wdziera się przez oczy do głowy i nie daje spokoju. Natężenie promieni sprawia, że w dziwny sposób czujemy się pijani.


Brak prądu i bieżącej wody sprawił, że szybko weszliśmy w rytm życia naszych gospodarzy. Dnia mamy tyle, ile Słońce da nam światła. Jedyną rzeczą, jaką można robić po zachodzie to liczenie gwiazd i słuchanie flirtujących z nami fal Pacyfiku. Rytm! Odnajduję wreszcie rytm wyspy. Poczułem jakby brakujące słowo do krzyżówki odkleiło mi się z końcówki języka. Rytm!
Nawet kraby pod naszymi stopami zdają się stepować w tym rytmie. Stepujące kraby na fijijskiej wyspie, która przypomina nam Zanzibar, na którym nigdy nie byliśmy... Czy chcę o tym porozmawiać z lekarzem? Myślę, że mojemu lekarzowi nie powiedzieli na uniwersytetach, jakie tabletki przepisać...



Niepewnym krokiem ruszyliśmy w głąb wyspy. - A to się wybrali mieszczuchy w dżunglę, już ja wam pokażę – śmieje się nad głowami Słońce. Prawy japonek D. wszedł w sojusz ze Słońcem i pękł w połowie szlaku. Każdy cwaniak z miasta, który ogląda Discovery byłby w stanie naprawić but swojej kobiety. Niestety żadne źdźbło trawy nie jest wystarczająco mocne. D. z dezaprobatą wypomina mi bezradność, bezradność wobec malezyjskich pijawek w Taman Negara i wszystkie inne moje bezradności. Dalszą trasę postanawia iść boso.

Jak dzieciom z Lourdes ukazał nam się cud. Może ten mniej boski, ale niemniej otaczany przez nas kultem i uwielbieniem – oto szopa z tablicą OPEN. Podchodzimy bliżej i na kolejnej tablicy napis Cafe. Kawiarnia w środku dziczy! – toż to musi być diabelski spisek, zbyt piękne to, by to było prawdziwe.


Jako ambasadorzy kawy wkraczamy odważnie w ciemne czeluści drewnianej szopy. Za ladą archetypiczna kobieta z filmu Felliniego. Zza spódnicy nieśmiało wygląda dziecko. Ogromne, uśmiechnięte usta witają nas w zabawnym akcencie – hello my friends! Wydaje się, że kobieca dobroć wszech czasów skupiła się właśnie w jej dłoniach. Zza pasa kuchennego fartucha wyciągnęła ścierkę, którą przetarła ladę.


- Bez mleka, bez cukru – prosimy. Spojrzała na nas podejrzliwie. Po chwili podejrzliwość znikła. Pewnie wytłumaczyła sobie, że my, przyjezdni, mamy różne zboczenia. Podano czarną.
O kawo! Tyś naszym wybawieniem od miałkości żywota naszego. Tyś ukojeniem serc spragnionych naszych. Tfu!!! Prawie parsknąłem na podłogę. W głowach zaczęły nam się układać pierwsze wersy listu zaadresowanego do ministra ds. kawy na Fiji. „Z ogromnym oburzeniem chcielibyśmy zawiadomić, że kawa podana tu i tu, o tej i o tej godzinie, była poniżej wszelkich smakowych standardów. Jako niezwykle słaba nie powinna być serwowana nawet niemowlakom. Podpisano M. i D. (niepotrzebne skreślić).”




Ta myśl trwała tylko sekundę. Przełknąłem płyn. Otworzyłem oczy i nagle zmęczenie odeszło. Siedząc na jednej z najpiękniejszych plaż świata pijąc jedną z najgorszych kaw świata zanosiliśmy się śmiechem. W tej chwili spoglądając na D. gdzieś ukradkiem pomyślałem jak bardzo jestem szczęśliwy...   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)