Translate

wtorek, 29 października 2013

Niebo nad Sydney


D. schowała się w domu i z niepokojem wyglądała, kiedy wrócę. Ona tak bardzo boi się burzy. Tymczasem ja, kilkanaście przecznic dalej, podekscytowany spoglądałem w niebo. Jakaś dziwna zawiesina oblepiała twarze niespokojnych przechodniów. Słońce zniknęło za różowo-purpurową mgiełką. Znam ten zapach. Już wiem! Taka sama woń otwierała każdy gorący i pełen kurzu wieczór w Manili.

Granica piekła i nieba rozdzierała się nad stacją Sydenham niczym kurtyna w przeklętym teatrze, w którym za chwilę wybuchnie pożar i pochłonie artystów wraz z widownią. Widownią, która do samego końca będzie myślała, że to część spektaklu. Wysycone kolory ścian budynków stanowiły najdoskonalszy kontrast dla ołowianego sklepienia. Cisza i bezruch wobec wołania koloru i faktury obłoków.


Krok za krokiem, potem jeszcze szybko dwa. Myśląc o przerażonej D. chciałem zdążyć przed burzą. Jeśli zaraz ma się zacząć pogodowy Armagedon, to niechby zaczekał kilka minut. Chcemy go przeżyć razem. Wszystko chcemy przeżyć razem. 
Owinięta w czerwony koc stała w drzwiach prowadzących na ogród. W ręku trzymała aparat. Żaden liść nie drgnął. Spojrzeliśmy na siebie, potem w stronę czerwonego punktu, który był Słońcem. 




Otworzyliśmy butelkę schłodzonego wina. Czekamy na burzę... 
Jednak nie tym razem....
Sydney w tym dniu było w ognistym uścisku płonących lasów. 



Od 17 do 25 października 2013 r. australijski stan New South Wales nawiedziły ogromne pożary. Ogień strawił 118 tys. hektarów buszu, 248 domów zostało zniszczonych, dwie osoby straciły życie. Przyczyną kataklizmu był rekordowo suchy i gorący wrzesień oraz porywisty wiatr. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)