Prawie 250 lat po kapitanie Jamesie Cooku do wschodnich wybrzeży nieznanego lądu dotarliśmy my. Pierwszym skrawkiem ziemi z jakim zetknęły się nasze stopy była zatoka Botany, dokładnie to samo miejsce, gdzie wylądował oficjalny odkrywca i kolonizator nowego lądu. Pomimo, że dzieliły nas ponad dwa wieki myślę, że w naszych sercach zagościło podobne uczucie. Wielki zachwyt nad klifami zatoki, euforia, którą można odczuć, gdy bierze się głęboki wdech świeżego powietrza.
Kolory i kształty, to coś, co hipnotyzuje. Jestem Ziemia, a to moje dzieło - słyszymy szept z głębi skał. Daleko w dole rozwścieczony Ocean, który bije falami z całych sił. Sceneria nie wymaga tu żadnej obecności człowieka. Kątem oka dostrzegamy małe, kruche, buńczuczne, dwunożne istoty. Trochę jakby nie pasujące do tego miejsca. Spowite skórą, z trzewiami i kośćmi w środku zdają się udawać, że są mocniejsi niż skały nowego lądu.
Wyobrażam sobie dziw przyrodników, którzy zeszli ze statku Cooka, by zbadać dziwną, niespotykaną florę i faunę. Papugi, których "śpiew" brzmi jak płacz opętanego niemowlaka, mewy stojące w powietrzu, i podskakujące przerośnięte myszy z długimi ogonami.
Ci inni, ci dzicy ludzie, ci Aborygeni, którzy tu mieszkali przed przybyciem brytyjskich osadników wcale nie padli na kolana przed człowiekiem o bladej twarzy. Załoga stąpając po nowym lądzie, od początku musiała się liczyć z tym, że pomysł Kolumba, by przekupywać rdzennych mieszkańców bezwartościowymi paciorkami, tu się nie sprawdzi. Dzidy, strzały i proce konta świszczące w powietrzu kule brytyjskich muszkietów. Mało ciekawy początek stosunków pomiędzy gośćmi i gospodarzami.
Tymczasem cierpliwe brzegi zatoki niczym ogromna płyta winylowa koloru brunatno-czerwonego, na której swoją muzykę zapisuje natura...
tak...cała prawda o pierwszym spotkaniu z Australią. Kilka miesięcy temu przeżywaliśmy to podobnie.. totalny zachwyt i zbędność komentarzy
OdpowiedzUsuń