Translate

niedziela, 18 listopada 2012

Kolej na kolej, a widoki z Hoi An




Z gorącego i chaotycznego południa udało nam się dojechać do połowy Wietnamu koleją. Pociąg złapaliśmy w Sajgonie, by po 16 godzinach wysiąść w Da Nang. Podróż, jak żadna inna.



Na samym wstępie trzeba powiedzieć, że jeśli ktoś narzeka na polską kolej, to powinien się przejechać wietnamskim pociągiem. Stacja kolejowa wygląda jakby niedawno była ostrzelana z armaty, by się dostać do głównego wejścia trzeba kluczyć pomiędzy przycupniętymi sprzedawcami wszystkiego. Owoce, napoje, papierosy - wszystko można kupić. Skwar jak w saunie, gwar jak na targowisku. Przy wejściu na peron, w ciżbie ludzkiej dostrzegamy inne blade twarze - Niemcy, co najwyżej Anglicy - ze strachem w oczach niesieni przez tłum niskich, szybki i zwinnych miejscowych w kierunku peronu. Tu pierwsza kontrola - bez ważnego biletu nie wejdziesz na peron - porządek musi być! My mamy bilet, więc wchodzimy. Od zaprzyjaźnionej rodziny, która odprowadza nas na dworzec słyszymy instrukcję, jak wsiąść do pociągu. Nauczyliśmy się już słuchać, nie pozwalamy sobie na zarozumiałość - myśli w stylu "nas nie trzeba pouczać, jak zając miejsce w wagonie" odkładamy na bok. Z hukiem nadjeżdża skład. Kilkanaście wagonów. My do dziesiątego. Szybko, szybko, zaraz odjeżdża.  Ktoś krzyczy, nie zdążyliśmy się pożegnać, już jesteśmy w ciasnym korytarzu, jakaś kobieta wchodzi mi na plecy, z rozciętej nie wiadomo kiedy reki leci krew. Z bezsilności do oczu cisną się łzy...


Tłok, zamieszanie i troska o sprzęt nie pozwoliły na zrobienie choćby kilku zdjęć wietnamskich kolei. Ilustracją do wpisu są zdjęcia magicznego miejsca do którego dotarliśmy po nocy spędzonej w Da Nang. To magiczne miejsce to Hoi An. Nadpsuta niestety turystyką, kolonialna miejscowość, przywitała nas ulewnym deszczem. Podało cały dzień. Zachwycona deszczem i tym w jaki sposób nasycił kolorem roślinność i wszystko dookoła, ani przez moment nie chowałam aparatu...



Gdy sytuacja się już uspokoiła udało nam się znaleźć nasze leżanki. W przedziale Chińczyk ze świdrującymi oczami, para Hiszpanów, dwie wietnamskie kobiety i krew na ręce czerwona jak krew. 
Niezły początek transwietnamskiej podróży pociągiem...
Wietnamskie koleje oferują trzy rodzaje miejsc. Najtańsze: na drewnianych ławkach w wagonach z zakratowanymi oknami bez szyb. Średni standard: rozklekotane siedzenia z podbiciem z podartej gąbki i wreszcie luksus; w postaci platform do leżenia, z kilkudziesięcioma centymetrami wolnej przestrzeni ponad głową.


Czas szybko mija, bo z Hiszpanami mamy wiele wspólnych tematów, przedział dalej siedzi rosyjska rodzina z którą można zamienić słowo, tylko ten Chińczyk nie daje nam spokoju. Siedzi i patrzy. Nie mówi prawie nic, bo nie zna angielskiego. Gdy nadjeżdża wózek z napojami Chińczyk wyciąga gruby portfel i kupuje kilkanaście puszek piwa i jakieś przekąski. Nie pyta nikogo, czy ma ochotę - po prostu wręcza każdemu puszkę. Z krótkiej wymiany gestów dowiadujemy się kim jest nasz współpasażer. Chińczyk jest bankierem, który postanowił zrobić sobie wakacje z plecakiem. Lista krajów, które odwiedził jest imponująca. Uśmiecha się lekko i cmoka przedziwnie ustami w naszym kierunku podając kolejne puszki piwa. Po jakimś czasie orientujemy się, że te gesty z jego strony są najwyższym wyrazem sympatii, na jaki może się zdobyć nie znając języka, w którym moglibyśmy porozmawiać. I tak sobie jedziemy przez czarną jak smoła noc.


Po 16 godzinach pociąg zatrzymuje się w Da Nang. Już na peronie wszystkie blade twarze są zaczepiane przez wózkowych, sprzedawców, "taksówkarzy" i taksówkarzy... Również i my jesteśmy dla nich potencjalnym źródłem zarobku. Potrzeba było 10 minut uprzejmych gestów odmawiania, by zrozumieli, że akurat nie jesteśmy zainteresowani ich usługami. Czekaliśmy przed dworcem na Nghia i Lien - małżeństwo, które pomimo nieznajomości żadnego języka poza swoim ojczystym, postanowiło nas ugościć...
Po dniu w niezbyt ciekawym Da Nang, wyruszyliśmy w końcu do deszczowego Hoi An. Znaleźliśmy tani pokój w hostelu za 6 dolarów (jak się później okazało- pokój do hotelowego stafu), pokój za dnia miły przytulny z tarasem i niesamowitym widokiem, w nocy przerażał...

Śniadanie w Hoi An

Targ w Hoi An

Życie na targowisku...

Takich kolorów nie ma na polskiej ulicy...

Z Hoi An kierujemy się na północ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)