Translate

niedziela, 11 listopada 2012

Hong Kong na przystawkę

Wysiadając z samolotu czułem się jak Jean Claude Van Damme, który przyleciał do Hong Kongu, by na tajnym turnieju skopać tyłek jakiemuś mistrzowi z Chin. Po wyjściu z budynku lotniska zadęcie na miarę bohatera z taśmy VHS uleciało bardzo prędko. Gorące i wilgotne powietrze uderzyło nas w twarz, by nieco nauczyć nas, europejczyków, pokory.
Złapaliśmy autobus, który z lotniska wiózł nas "do miasta", tam mieliśmy zarezerwowany chyba najtańszy hostel w mieście. Wysiedliśmy tuż, przy wejściu do jednego z drapaczy chmur, na ścianie którego było zamontowane rusztowanie wykonane z... bambusowych belek.


Szybko zauważyliśmy, że w tym mieście latarnie są zbędne - ulice Causaway Bay rozświetlają gigantyczne neony, których są tysiące.


Temperatura wciąż nas obezwładnia, więc szybko szukamy wejścia do hostelu. Wąziutka klatka schodowa w bocznej uliczce prowadzi nas na właściwe piętro. Pokój z niezwykle surowym wystrojem; łóżko, WC, stolik i nigdy nie otwierane okna (otworzyłem, i przekonałem się, że z powodu zapachów od podwórka, brudu i innych mniej przyjemnych rzeczy lepiej, by były pozamykane).


Po krótkim przepakowaniu i upragnionym prysznicu ruszyliśmy "w miasto". Jak się okazało "miasto' w naszym rozumieniu jest pojęciem względnym. Tu to chińskie megalopolis jest wszędzie. Jak w Blade Runner.  Wystarczy przejść kilka kroków, by się zgubić.


Każdy budynek wysoki na co najmniej 30 pięter, na ulicach tłumy młodych ludzi, którzy są lepiej ubrani, niż najbardziej wystrojeni lansiarze z Polski, a zresztą,trudno o jakiekolwiek porównanie...


Dobry styl ubioru to tutaj podstawa. Młodzi, wyfryzowani ludzie, niezależnie od pory dnia, czy nocy noszą drogie marynarki, świetnie dopasowane koszule, markowe torebki, buty z najwyższej półki. Spacerują ulicami w małych grupkach, każdy z wlepionym wzrokiem w ekran telefonu - są nieobecni, jakby ich nie ma w Hong Kongu...  


Jest już po północy, ale mamy wrażenie, jakby był wczesny wieczór. Nikt nie zwraca uwagi na późną godzinę - kupują, telefonują, czekają na czerwonym świetle. Tysiącami. Ty-sią-ca-mi. Za kilka godzin wrócą do swych mikroskopijnych mieszkań w 30-piętrowych blokach, gdzie na ciemnych klatkach schodowych unosi się lepki zapach smażonego tłuszczu.

Spacerując dostrzegamy skupisko ludzi na rogu jednej z ulic. Nieznane zapachy przyciągają. To dobry moment, by zjeść coś na szybko. O smakach Hong Kongu przeczytaj tutaj: tastypoint.blogspot.com


cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)