Expedition National Park
Witaj Queensland! Dziś jest ten cudowny dzień w naszej karierze podróżników, w którym odwiedzimy kolejny stan Australii. Nie tylko go odwiedzimy, ale jak się później okaże, który da nam w kość bardzo porządnie. Jest początek tygodnia, poniedziałek, 22 grudnia, drugi dzień naszej świątecznej podróży, którą w sumie będziemy realizować przez dwa kolejne tygodnie.
Znów autostrada, znów upał. To zabawne, ale każdy, kto uważał choć trochę na geografii może teraz zobaczyć, o czym była mowa. W ciągu kilku godzin przemierzamy mikro krainy geograficzne, jesteśmy w stanie rozpoznać, gdzie jest susza, a gdzie przyroda obfituje w więcej wody. Po prawej stronie nieprzebyte pola uprawne. Czarna, zorana ziemia nawożona przez futurystyczne maszyny rolnicze o wielkości boiska piłkarskiego. To na tym pustkowiu powstaje zielona, soczysta sałata, to stąd jest marchew, która kończy żywot w puszce razem z groszkiem.
Mungindi - nasze pierwsze miasto na granicy dwóch stanów. Miasto, to dużo powiedziane. To po prostu zbiór kilkunastu domów sąsiadujących ze sobą i jedna stacja benzynowa. Uparcie szukam miejsca, gdzie możemy się zatrzymać na lunch. Marzę o rybie i frytkach, które podbudowałyby moje żołądkowe morale znacznie. D. uparcie przekonuje mnie, że jesteśmy na pustyni, i raczej trudno tu o świeżą rybę. Ma rację.
Tuż obok publicznych toalet miejsce piknikowe, gdzie postanawiamy chwilę odpocząć. Obok loża tylko dla kobiet, gdzie wstępu nie mają mężczyźni. W zacienionym środku kilka wygodnych foteli, i stoliki, na których leży Biblia. Życie bez niuansów, z jasno wytyczonymi granicami dobra, zła, piekła i nieba.
Szybka wizyta na stacji benzynowej. Zaczynam się zastanawiać, w jaki sposób Ci ludzie funkcjonują w takim słońcu. Rozgrzany beton aż parzy w stopy. I znów australijski klasyk, który potwierdza tutejszy stereotyp. Nawet na odludziu jeśli odwiedzisz stację benzynową możesz mieć dużą pewność, że będzie na niej pracował Hindus, lub Pakistańczyk.
Kilka domów, stacja benzynowa silosy na ziarno i rolnicza linia kolejowa. Ludzie siedzący na ławeczkach w popołudniowym cieniu bacznie obserwują nasze twarze. My obserwujemy ich. W takich miejscach rodzą się pomysły na kolejne filmy...
GPS się pogubił, a wraz z nim my. Z mapy wynika, że powinniśmy być jakieś 300 km na zachód od Brisbane, gdzieś na Great Dividing Range. Nie możemy trafić do naszego miejsca noclegowego w Expedition National Park*. Gdybyśmy mieli mały samolot, to polecielibyśmy wzdłuż 149E i z góry na pewno byśmy znaleźli kawałek płaskiego terenu. Słońce chyli się ku zachodowi, więc byłoby wspaniale rozbić się przed zachodem. Wreszcie znaleźliśmy zjazd z autostrady. Znów szutrowa droga, której nie ma na mapie. Próbuję kalkulować zapasy paliwa. Najgorsze, co mogłoby nam się przytrafić to pusty bak w środku buszu.
Expedition National Park
Lonesome section, Expedition National Park
Kręta droga znów nas prowadzi w nieznane. Wiem, że musimy nią dojechać do jakiegoś miejsca campingowego, bo w innym razie noc nam przyjdzie spędzić po prostu na poboczu. Widzimy jakieś znaki, ale przez słońce i kurz trudno je odczytać. Zawsze w sytuacjach podbramkowych staramy się zachować kamienną twarz, to pozwala nam opanować podróżniczą rzeczywistość, która często wymyka się spod kontroli. Jest kawałek płaskiego terenu porośniętego trawami. Bierzemy to, co jest. A jest pięknie. Bo i dziko i pusto, i z tym oto widokiem.
Lonesome section, Expedition National Park
Pusto! Prawdziwa pustka. Nawet rzeka przepływająca przez park wyschła. Milion komarów i muszek cieszy się na naszą obecność. Zrobiło się strasznie. Przyjdzie nam spędzić noc w środku dziczy, bez dostępu do wody i informacji. Musimy polegać na własnych zapasach i niewyraźnej mapie tego terenu czytanej w świetle małej, chińskiej latarki. Oby do rana, wiemy z doświadczenia, że rano miejsca wyglądają zupełnie inaczej. D. nie chciała rozbijać namiotu, w duchu się z nią zgodziłem i wybraliśmy rozkładane fotele w naszym krążowniku szos. Przez wąskie szparki otwartych szyb niewiele wpada powietrza, za to stanowią one wspaniałą bramę dla wszelkiego rodzaju much i moskitów. Minuta za minutą to straszne miejsce zamieniało się w piękne miejsce, które jest nam coraz bardziej znane i przyjazne. Pojawiły się gwiazdy, miliardy jasnych gwiazd, pojawił się księżyc i kołysanka świerszczy utuliła nas do snu. Cienie ciekawskich kangurów przemieszczały się wśród wysokich traw. Poczuliśmy się błogo i bezpiecznie. My zasypiamy, one czuwają.
Lonesome section, Expedition National Park
Lonesome section, tuż nad Dawson river, Expedition National Park
Zawsze w podróży poranek zaczynamy równo ze słońcem. Gdy się obudziłem, w samochodzie nie było już D., zobaczyłem ją z daleka jak brnie przez trawy z aparatem, by upolować obiektywem jakiegoś zwierza. Szybka kawa, i znów ruszamy szutrową drogą odnaleźć wjazd na autostradę.
Robinson Gorge, Expedition National Park
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)