Dawno, dawno temu khmerski król obwieścił ciemnemu ludowi, że jest Bogiem. Surjawarman II tak bardzo się zidentyfikował z bóstwem Wisznu, że postanowił jemu, jak i sobie wybudować miasto-świątynię (rozbudowa kompleksu była kontynuowana przez kolejnych władców). Tak zaczęła się historia średniowiecznego miasta w dżungli...
Do kompleksu Angkor z Siem Reap można się dostać tuk-tukiem, lub wypożyczonym rowerem. Turystom mówi się, że warto przybyć do pierwszego obiektu tuż przed wschodem. Wówczas zapaleni fotografowie mają okazję do zrobienia zdjęć na kształt tych, które są zamieszczane w każdym przewodniku i na każdej pocztówce. Jednak pierwszą rzeczą, na którą zwróciliśmy uwagę, to to, że żadne zdjęcie, które do tej pory widzieliśmy, nie oddawało potęgi i rozmachu kompleksu budowli.
Wybraliśmy rowery i z latarką w ręku tuż przed świtem ruszyliśmy w 30-kilometrową podróż. Wschód Słońca nad Angkor Wat rzeczywiście zachwyca. Jednak niewiele osób zwróciło uwagę, na dźwięki dochodzące z dżungli. Wysoki, jednostajny ton - brzmiący jak włączony alarm towarzyszył nam do końca długiego dnia. Monotonia tego dźwięku nieco przerażała. Nierealność jego brzmienia sprawiała, że balansowaliśmy na granicy halucynacji słuchowej.
Kolejne kilometry w pełnym Słońcu z ograniczonymi zasobami wody sprawiały, że powoli zbliżaliśmy się do mistycznej granicy, jaką osiągają pielgrzymi. Wyobraźnia zaczyna pracować; Po piaszczystych drogach pomiędzy świątyniami mieszkańcy wiodą życie dyktowane wschodami i zachodami Słońca oraz edyktami wydawanymi przez władców-bogów. Kościste bydło zjada ostatnie kępki wysuszonej trawy, niesforne małpy skaczą po gałęziach, grupka półnagich mężczyzn z kijami wchodzi w gęstwinę, by rozpocząć polowanie.
Pod koniec dnia wszyscy zbierają się przy kamiennych monumentach, by w świetle pochodni oddawać cześć swojemu władcy. Z tego mirażu wyobraźni wyrywa nas niezwykle przyziemne zdarzenie. W środku dżungli, jedna z opon kapituluje. Jesteśmy w pułapce Angkor, które nie chce nas wypuścić ze swoich objęć. Nie mamy wyjścia, zaczynamy wielokilometrowy spacer do ostatniego miejsca, gdzie widzieliśmy ludzi. Może ktoś nam pomoże i przed zmrokiem zdołamy wrócić do cywilizacji.
Dżungla i średniowieczne mury zaczynają do nas mówić słowami, których nie jesteśmy w stanie powtórzyć. Zaczynamy doświadczać dziwnego rodzaju przyciągania, coś na kształt tolkienowskiego pożądania posiadania pierścienia. W oparach rozgrzanego powietrza na horyzoncie majaczy obraz drewnianego baraku z blaszanym daszkiem. Zakonserwowany Słońcem i kurzem mężczyzna bez zębów i koszulki mocuje się z kołem motocykla. Pomimo, że jest między nami ogromna bariera językowa mężczyzna nie ma problemu z rzuceniem nam ceny za naprawę. Albo płacimy, albo zostaniemy tu na zawsze...
Nie tylko wielkość świątyń nas onieśmiela. Każdy centymetr kwadratowy murów został pieczołowicie dopieszczony przez artystów-budowniczych, którzy w twardym kamieniu ryli teksty modlitw i podobizny bóstw. Wieki nadały im ostateczny kształt, woda i zacieki kolor, a potężne drzewa wrosły korzeniami w szczeliny. Dorota pochyla się nad każdym odcieniem i fakturą. Każdy następny fragment świątyń to dla niej kolejny obraz, kolejna kompozycja, której nie powstydziłby się (podobno) żaden niderlandzki pędzel.
Kompleks Angkor jest poważnym źródłem dochodu z ruchu turystycznego, jednak utrzymanie wszystkich obiektów jest niezwykle kosztowne - dlatego też każda ze świątyń jest współfinansowana z funduszy bogatszych krajów: Japonii, Chin, Australii... Prawo do wizerunku Angkor Wat zachowała jednak Kambodża, która zarys budowli umieściła na swojej fladze.
No wszystko pięknie, blog-pełna profeska, miło patrzeć i czytać! aż uwierzyć nie można że wy tam w ciepełku śmigacie sobie na rowerkach a my tu w śniegu "po pas", jedyne czego mi w tym wszystkim brakuje Panie M. to ...obiecanych Azjatek:) Pozdrawiamy, uwarzajcie na siebie! czekamy na więcej!-Szpoku
OdpowiedzUsuń