Translate

piątek, 23 listopada 2012

"Aj lowe Obama dolars"

- Aj lowe Obama dolars - krzyczał do nas z szerokim uśmiechem zdradzającym dystans do własnych słów Michael - niski, pękaty Laotańczyk, u którego mieliśmy zamiar się zakwaterować. Michael ma ambicję prowadzić najpopularniejszy hostel dla backpakersów w całym mieście. Jest na dobrej drodze. - Maj frend, aj em de king! - dodawał po zaoferowaniu nam ceny za nocleg. Podnosił w tym momencie ręce w geście zwycięstwa, my słysząc jego nieprzyzwoicie niską cenę także byliśmy zadowoleni. Przyzwoite śniadanie, czysto, wszystko można u Michaela załatwić. Wydawało nam się to dobrym miejscem, by zatrzymać się w Vientiane. Wkrótce okazało się, jakiego rodzaju gości najchętniej wita nasz gospodarz.


Po kilkunastu dniach naszej wyprawy tłumacząc nasze cele nieco wstyd nam było, że w języku angielskim jest słówko backpackers - określające podróżnika z plecakiem. Obecnie backpackersami nazywa się białego człowieka, który istotnie ma pełny plecak i portfel, ale trochę pustą głowę. Pijaństwo, wulgaryzmy, narkotyki i panie, które kupczą ciałem - to ich najbardziej interesuje, Niestety miejscowi widząc nas w pierwszej sekundzie tak nas postrzegali, że siedząc w Laosie zamówimy Heinekena i Pizzę. Uporczywie pchaliśmy się między miejscowych. Próbowaliśmy to, co im smakuje najbardziej.


Hostel Michaela, jako jedyny lokal w Vientiane działał 24 godziny na dobę. Darmowa whisky, stół bilardowy i tanie piwo sprawiło, że wieczorami to miejsce przeradzało się w imprezownię, w której dominowali głośni Brytyjczycy. My oczywiście na tym tle wypadliśmy nieco "blado", bo kto normalny idzie zobaczyć pobliską świątynię buddystów, jedzie na wicieczkę rowerową na prowincję lub poświęca półgodziny swojego wolnego czasu na teatr uliczny,  skoro można cały dzień sączyć piwo w hostelu...




Niewielki i niebogaty Laos zachwycił nas swoją gościnnością. Leżanka i daszek, by schronić się przed deszczem - tyle wystarczy, by tu mieszkać. Pyszne jedzenie, mili i uśmiechnięci ludzie sprawiają, że to kraj wymarzony dla poszukiwaczy spokoju i wytchnienia. 


Miasto Vientiane zaskoczyło nas niezwykle pozytywnie. Być może z powodów turystycznych, być może dla tego, że  jest stolicą kraju. W centrum czysto, jest ład i porządek. Laotańczycy nie śpieszą się nigdzie, nie namawiają, by wydawać pieniądze. Wszystko to sprawia, że Vientiane, pomimo, że jest największym miastem Laosu,  jest jednocześnie miejscem, w którym można spędzić dużo czasu i wypocząć.




1 komentarz:

  1. Kto widzi Wietnam to napewno wyczerpany przez wrażenia a nam sie tak przyjemniie ogląda choć tez z wrażeniami bo zdjęcia które robisz są super ale wiedz ze w Thailandii napewno trochę odpoczniesz choć tez z wrażeniami na wyspie Phi Phi Island najlepszy Twój czas ,powodzenia i pozdrowienia z. Australii która tez czeka na Was

    OdpowiedzUsuń

fajnie, że jesteś z nami i komentujesz :)